czwartek, 28 marca, 2024
PolitykaRozmowy o Ojczyźnie

Zdegradować Prezydenta Andrzeja Dudę! Wojciech Podjacki

W dniu 6 marca 2018 roku, gdy Sejm uchwalił tzw. ustawę degradacyjną, co prawa strona sali przyjęła gromkimi brawami i okrzykami – Precz z komuną!, nikt nie mógł przeczuwać, jaki będzie finał tej inicjatywy, która miała posłużyć do oczyszczenia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w sferze symbolicznej oraz do przywrócenia właściwego miejsca najwyższym wartościom, wywodzącym się z polskiej tradycji rycerskiej i wojskowej.

W przeświadczeniu, że proces legislacyjny przebiega sprawnie i bez zakłóceń umacniała nas decyzja podjęta 8 marca przez Senat, który bez zmian przyjął tę ustawę.

Prezydent Andrzej Duda na etapie jej procedowania również nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, o czym świadczy wypowiedź jego rzecznika Krzysztofa Łapińskiego, który jeszcze 26 marca twierdził, że:

Z tego, co wiem, to opinie prawników prezydenckich w żaden sposób nie podważają sensowności czy istoty tej ustawy.

Z tymi słowami korespondują także informacje przekazane przez szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka, który powiedział, że:

Ustawa degradacyjna była dość długo przygotowywana i na żadnym etapie kancelaria prezydenta nie zgłaszała zastrzeżeń. […] Z wcześniejszych wypowiedzi urzędników kancelarii pana prezydenta można było wnioskować, że ta ustawa zostanie podpisana, że co do kierunków ideowych nie ma tutaj żadnych wątpliwości, a same zapisy też nie budzą jakichś większych zastrzeżeń.

Nie było też widać większego oporu ze strony opozycji totalnej, która najwidoczniej pogodziła się z rozwojem wypadków.

Słychać było jedynie skowyt etatowych obrońców wdów i sierot po utrwalaczach władzy ludowej, takich jak senator Rulewski, który uznał, że przyjęte przepisy:

noszą w sobie charakter analfabetyzmu historycznego.

Decyzja prezydenta spadła więc na patriotów jak przysłowiowy grom z jasnego nieba i pozbawiła ich jakichkolwiek złudzeń, że obóz rządzący, z którego szeregów wyszedł Andrzej Duda, może dokonać głębszych zmian w polskiej polityce.

A to, co stało się w Wielki Piątek można bez wątpienia zaliczyć do czarnych kart w naszej najnowszej historii.

Dlatego nie może dziwić, że najbardziej rozgoryczonym był pomysłodawca tej ustawy Antoni Macierewicz, który stwierdził:

Bardzo żałuję, że doszło do takiego momentu, kiedy prezydent RP, wybrany w wolnych wyborach przez obóz patriotyczny, formułuje takie stanowisko, które jest sprzeczne w sposób zasadniczy z podstawowymi wskazaniami ruchu niepodległościowego. […]
W wymiarze narodowym, ogólnospołecznym to jest znak cofnięcia przemian w Polsce do bardzo wczesnego etapu umów w Magdalence. To naprawdę jest bardzo zła decyzja dla procesu odbudowy niepodległości Polski, a zwłaszcza procesu odbudowy siły i morale […] polskiego wojska.

Zawiedziony był także Marek Suski, który uznał, że Andrzej Duda poszedł „ścieżką Lecha Wałęsy – »jest za, a nawet przeciw«”.

W jego opinii:

Broń w postaci weta, to jest broń atomowa. Jeżeli prezydent ją wykorzystuje, to nie jest to dobre, skoro jeszcze sam twierdzi, że jest za tym żeby rozliczyć komunizm, a jednocześnie blokuje to rozliczenie.
[…] Mógł prezydent skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego wskazując, że ma pewne wątpliwości. Trybunał może pewne przepisy uchylić albo dać zalecenie Sejmowi do wprowadzenia pewnych poprawek.
Takie radykalne weto jest czymś rzeczywiście zaskakującym […]. To jest tak naprawdę zablokowanie choćby moralnego oddzielenia dobra od zła, i argumenty tego typu, że jedni byli bardziej, drudzy mniej aktywni w walce przeciwko obywatelom, którzy chcieli wolnej Polski, jest argumentem bardzo kalekim.

Prezydenckie weto skrytykował także Krzysztof Wyszkowski, mówiąc, że:

Dziwaczne to postępowanie, które robi wrażenie, jakby precyzyjnie obmyślonego scenariusza na uzyskanie uwagi, popularności, czy odnowienie może wpływów, czy sympatii u strony powiedzmy PRL-owsko-III RP.
Bardzo to brzydko wygląda, po prostu bardzo nieładny gest. Nawet jeśli jest to bardzo zmyślne w jakiś tajnych planach pana prezydenta, to bardzo przykre dla mnie osobiście, ale myślę, że również dla części opinii publicznej.

Przytoczone komentarze świadczą z jednej strony o wielkim rozczarowaniu postawą prezydenta w kwestii przerwania symbolicznego procesu rozliczenia przeszłości komunistycznej, które wyrażane jest przez część polityków z PiS-u, a z drugiej zaś o ich całkowitym zaskoczeniu takim obrotem sprawy.

Jednak najbardziej zadziwiający jest brak adekwatnej reakcji ze strony premiera Mateusza Morawieckiego i ministra Mariusza Błaszczaka, którzy przecież osobiście firmowali ten projekt rządowy, co ogłosili na wspólnej konferencji prasowej zorganizowanej 1 marca 2018 roku z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Morawiecki powiedział wtedy, że:

Tym projektem ustawy chcemy przywrócić podstawowy porządek moralny, chcemy nazwać po imieniu zło złem, dobro dobrem, zdradę zdradą, bohaterstwo bohaterstwem.
[…] My chcemy zdecydowanie przywrócić właściwe proporcje, właściwą rangę tym ludziom, którzy walczyli o wolność.
[…] To jest właśnie opowiedzenie się po stronie ofiar, a przeciwko złu.

Błaszczak oświadczył zaś w triumfalistycznym tonie, że:

Wszyscy czekaliśmy bardzo długo na ten akt sprawiedliwości. Można by powiedzieć w ten sposób, że tak, jak wtedy się mówiło: »wrona orła nie pokona« i rzeczywiście orzeł zwyciężył. I z mocy ustawy ci, którzy tworzyli »wronę« zostają pozbawieni oficerskich stopni wojskowych.

Tym bardziej więc musi dziwić, że po czarnym piątku premier Morawiecki nagle zamilkł, a szef resortu obrony oznajmił tylko, że:

W moim przekonaniu sprawa została już zamknięta decyzją Andrzeja Dudy. Z całą pewnością MON nie będzie wychodziło z nowym projektem. Prezydent posiada konstytucyjne uprawnienia związane z inicjatywą ustawodawczą.

Dyskusję ze strony partii rządzącej zamknął ostatecznie prezes Kaczyński, który na pytanie dziennikarza:

Czy prezydent Duda uprzedził o zamiarze zawetowania tzw. ustawy degradacyjnej i czy PiS będzie brało udział w przygotowaniu nowej ustawy?

Odpowiedział, że:

Nie uprzedził. Nie będziemy partycypowali. Uznaliśmy tę sprawę w tym momencie za zamkniętą.

No cóż, ręce opadają, gdy słyszy się takie pieprzenie…

Być może w przypadku Morawieckiego partia rządząca wzięła sobie do serca rady byłego rzecznika PiS Adama Hofmana, który zalecał, aby premier nie udawał kogoś, kim nie jest.

Stwierdził również, że:

on musi wrócić do Excela, musi wrócić do »korpogadki«.

I może jest w tym ziarno prawdy, zwłaszcza, że w ostatnim czasie złotousty Mateusz miał wiele żenujących wpadek, co oczywiście odbiło się niekorzystnie na wizerunku jego rządu.

Jakoś specjalnie nie dziwi mnie też reakcja Błaszczaka, który położył uszy po sobie i szybko pogodził się ze skandaliczną decyzją prezydenta.

Bulwersujące jest natomiast stanowisko Jarosława Kaczyńskiego, który umył ręce jak Piłat i uznał sprawę za zamkniętą, pomimo tego, że cała Polska widziała, jak bił brawo i rechotał z zadowolenia, gdy Sejm przegłosował tę ustawę.

W tym kontekście należy więc zapytać:

Jaką grę prowadzą politycy obozu rządzącego?

O tym, że w sprawie utrącenia ustawy degradacyjnej wierchuszka PiS-u ma nieczyste sumienie świadczą pewne niepokojące fakty.

Decyzję bowiem podejmowano w najgłębszej tajemnicy przed elektoratem, ale także przed własnym aktywem partyjnym, a o jej kulisach wiedziało jedynie bardzo wąskie grono wtajemniczonych.

Nieszczerze brzmią zapewnienia Kaczyńskiego o tym, że prezydent nie poinformował go o swoich zamiarach, ponieważ Andrzej Duda przed ogłoszeniem decyzji rozmawiał z premierem Morawieckim i ministrem Błaszczakiem, co przyznał w swoim wystąpieniu.

Prezydenta zdradziła też w pewnym sensie mowa ciała, bo wkroczył na salę konferencyjną dumny jak paw i z podniesionym czołem, jakby chciał nam zakomunikować dobrą nowinę, a następnie całkowicie wyluzowany rozwodził się kilkanaście minut nad motywami swojej decyzji.

Jednakże, gdy sobie przypomnimy okoliczności związane z zawetowaniem w lipcu 2017 roku ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowym Rejestrze Sądowym, to łatwo możemy dostrzec wielką różnicę w zachowaniu głowy państwa, ponieważ wtedy był on cały rozedrgany emocjonalnie, co świadczyło o tym, że nie był pewien swojej przyszłości politycznej.

Całkowicie odmienna była też reakcja kierownictwa PiS-u, bowiem przy pierwszym prezydenckim wecie Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy byli zszokowani i wpadli we wściekłość, co się uzewnętrzniło w ich nerwowych zachowaniach.

Tym razem jednak wszystko przebiegło gładko i bez emocji.

O dobrych relacjach Kaczyńskiego i Dudy świadczy również to, że prezydent był obok prezesa PiS-u główną figurą na uroczystościach związanych z 8. rocznicą katastrofy smoleńskiej, które odbyły się zaledwie kilka dni po jego wecie, co raczej nie byłoby możliwe, gdyby byli skonfliktowani.

Minister Piotr Gliński zadbał zresztą o to, aby na obchodach ciemny lud nie mógł okazać niezadowolenia z działań prezydenta, ponieważ odciął znacznej liczbie uczestników dostęp do Placu Piłsudskiego, za co później przepraszał członków Klubów „Gazety Polskiej” i Rodzin Smoleńskich.

Dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że decyzja o zawetowaniu ustawy degradacyjnej została podjęta kolektywnie przez triumwirat: Kaczyński, Duda i Morawiecki, którzy rozegrali całą sprawę podobnie jak z rekonstrukcją rządu, czyli w tajemnicy i z zaskoczenia.

Zastosowali więc scenariusz, który już raz okazał się skuteczny, bo elektorat zawył z bólu, ale miał czas, żeby ochłonąć i wyciszyć się podczas Świąt Wielkanocnych.

Z tego właśnie powodu prezydent ogłosił swoją decyzję w ostatnim możliwym terminie, czyli w Wielki Piątek, co zrobił z wyrachowaniem, mając świadomość, że reakcje mogą być różne, że spotka się z krytyką, także ze strony osób z obozu, z którego się wywodzi, czy z grona swych sympatyków.

Przyjęta taktyka okazała się skuteczna, przynajmniej, jeśli chodzi o aktyw partyjny, ponieważ ograniczyła zakres spodziewanej krytyki, a pierwsze emocjonalne reakcje umknęły wielu Polakom w nastroju przedświątecznej krzątaniny.

Po świętach zaś emocje opadły na tyle, że Łapiński mógł z zadowoleniem powiedzieć:

Ustawa degradacyjna zakończyła się wetem, ale nie powinna w żaden sposób przekreślić dobrej współpracy przy wielu innych ustawach i nie powinno być tak, że przeciwnicy obozu dobrej zmiany, przeciwnicy tego rządu, tego prezydenta, będą się cieszyć, jeśli będzie coraz więcej wypowiedzi typu »nie zagłosuję na prezydenta«, »to już nie mój prezydent«.
I tak obóz dobrej zmiany dostał teraz zadyszki i ma pewne problemy, więc nie ma sensu, żeby jeszcze się jakoś kłócić i podgrzewać atmosferę przez emocjonalne i daleko idące wypowiedzi.

W ten sposób spacyfikowano nastroje buntownicze, co Paweł Lisicki skomentował następująco:

Słowa Antoniego Macierewicza jak i Marka Suskiego pokazują panujące w PiS nastroje. Jednak są one też oznaką bezradności. Prawo i Sprawiedliwości jest bowiem na Andrzeja Dudę skazane. I bardzo mało prawdopodobne jest to, żeby było w stanie wystawić innego niż on kandydata w 2020 roku.
[…] Tak czy inaczej PiS innego kandydata nie ma i niewiele wskazuje na to, by go w przyszłości znalazł. A to oznacza, że politycy PiS pokrzyczą, pokrzyczą, a potem powoli pogodzą się z koniecznością.

W tych okolicznościach nie może więc dziwić, że prezydent zniósł krytykę spokojnie, nie protestując nawet, gdy część prawicowych mediów zrzuciła na niego całą odpowiedzialność, jednocześnie odsuwając podejrzenia od prezesa Kaczyńskiego.

Postawa mediów dyspozycyjnych wobec obecnej władzy nie powinna zaskakiwać, ponieważ, jak to trafnie zauważył Stanisław Michalkiewicz, dziennikarze i publicyści, którzy są alimentowani przez rząd muszą wykonywać jego polecenia, bo inaczej utracą źródło swojego utrzymania.

I jak widać mniej się martwią o utratę wiarygodności, ponieważ zapewne uwierzyli słowom klasyka, że ciemny lud wszystko kupi, niż o utratę alimentów rządowych.

Można też zauważyć, że rozgrywka wokół ustawy degradacyjnej była kolejną fazą wygaszania Antoniego Macierewicza, którego wpływy są coraz bezwzględniej rugowane nie tylko z agend rządowych, ale także z partii, co jest elementem szerszego planu przebudowy PiS, o czym już pisałem w tekście pt. Rekonstrukcja czy destrukcja?

Kaczyńskiemu radykalne skrzydło zawadza w marszu ku centrum sceny politycznej, gdyż nadmiernie zaostrza przekaz płynący do opinii publicznej, co w oczywisty sposób może odstręczać wyborców umiarkowanych.

Wielki Sternik jest jednak zbyt cwany, żeby nie dostrzegać zagrożenia, jakie wynika z realizacji jego planów.

Dlatego proces marginalizacji prawego skrzydła rozłożył na etapy, aby uniknąć ewentualnego rozłamu.

Najpierw więc dokonał rekonstrukcji rządu i czystek w aparacie, a teraz sukcesywnie ośmiesza byłego ministra obrony, którego projekty jeden po drugim trafiają do kosza.

Jego działania są już nawet podważane przez partyjnych kolegów w zakresie wyjaśniania przyczyn tragedii smoleńskiej.

Prezes PiS-u nie boi się o to, że Macierewicz mógłby założyć własną partię, bo na to jest już raczej za późno, uwzględniając szybki spadek jego wiarygodności, lecz nie chce utracić wpływów w elektoracie patriotycznym, bez którego poparcia nie utrzyma się przy władzy.

A jest mało prawdopodobnym, aby swoim postępowaniem zyskał nadzwyczajne uznanie u wdów i sierot po utrwalaczach władzy ludowej, czym mógłby sobie zrekompensować straty na prawicy.

Kaczyński zdmuchnął więc Macierewicza jak świecę, ale wcześniej pozbawił go politycznego tlenu, co stało się też przestrogą dla innych potencjalnych buntowników, którzy widząc, jak rozprawiono się z takim twardzielem, natychmiast stracili rezon.

Nie zaniedbano również działań destrukcyjnych na zewnątrz.

Uruchomiono bowiem czarną propagandę, sięgnięto po kwity i spuszczono ze smyczy sforę prokuratorską, aby w myśl wskazań Naczelnika na prawo od PiS pozostała tylko ściana.

Kaczyński najwyraźniej nie dba też o wiarygodność rządu, który przecież w każdej chwili może poświęcić dla realizacji jemu tylko znanych celów.

Jednak jest oczywistym, że elektorat prawicowy, zazwyczaj bardziej wyczulony w kwestii uczciwości, może przy tak brudnej grze stracić cierpliwość i nie da się już uspokoić zaklęciami w stylu:

Nie lękajcie się! lub Zaufajcie!.

Jak bowiem oceniać zachowanie Morawieckiego i Błaszczaka, którzy powagą swoich urzędów firmowali ustawę degradacyjną?

Czyżby wbrew zdrowemu rozsądkowi forsowali bubel prawniczy, jak to sugeruje prezydent i obrońcy komuchów?

Myślę, że nie są aż tak głupi, jakich udają w tej sprawie, a sedno tkwi nie w niekonstytucyjności zapisów, lecz w braku woli politycznej do wprowadzenia ich w życie.

Kierownictwo PiS-u cynicznie wykorzystało proces legislacyjny związany z tą ustawą, aby podreperować swoje notowania po rekonstrukcji rządu, która była źle odebrana na prawicy i po nieudolnych zabiegach związanych z nowelizacją przepisów o IPN.

Celowym zabiegiem było też ogłoszenie przyjęcia tego projektu rządowego w Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, czym podkreślono „antykomunistyczny” charakter gabinetu, a przy okazji Morawiecki i Błaszczak przypisali sobie wszelkie zasługi.

Jednak, gdy już zgasły flesze, to bez większego żalu porzucili „swój” projekt, a wtedy na scenę wszedł prezydent, który hamletyzując wyrzucił ustawę do kosza.

Jakby więc nie patrzeć, to mamy do czynienia z podłą manipulacją i graniem na uczuciach patriotycznych, co zaserwowali nam hipokryci z partii rządzącej.

W dodatku wiele wskazuje na to, że jest to test naszej wytrzymałości, ponieważ oczekują nas kolejne wstrząsy związane z przygotowywaną już kapitulacją przed Żydami w sprawie ustawy o IPN i przed Brukselą w kwestii „reformy” sądownictwa.

Paweł Lisicki doszukuje się w wecie prezydenta przesłanek pragmatycznych, z których najważniejszą ma być wzrost poparcia dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej, co jego zdaniem miałoby zapobiec utracie wpływów PiS-u w części elektoratu socjalnego, w dalszym ciągu odczuwającego sentyment do PRL-u.

Wyborcy ci zostali wcześniej kupieni przez partię rządzącą obietnicami socjalnymi i porzucili swoich lewicowych patronów. Ale czy na takim koniunkturalnym elektoracie można budować plany polityczne?

Wiele wskazuje na to, że są to płonne nadzieje, bowiem większość transferów socjalnych nie jest skierowana do patriotów starej daty, którzy kochają ojczyznę, ale raczej tę ludową, za którą niewątpliwie tęsknią.

Jeśli zaś chodzi o silną obecność państwa w gospodarce, którą podobno wyborcy lewicowi mają sobie cenić, to jest raczej tęsknota za wielkimi molochami państwowymi, gdzie miałoby być, jak za dawnych czasów, czyli: czy się stoi czy się leży, to wypłata się należy.

Wyborcy z „ukąszeniem lewicowym” charakteryzują się też pogardą okazywaną „prywaciarzom” i wrogo odnoszą się do obcego kapitału, którego ekspansję wspiera i promuje gabinet Morawieckiego.

Dlatego wątpię, aby polityka gospodarcza rządu i „korpogadki” obecnego premiera mogły zachęcić ich do głosowania na Dudę.

Nie przeceniałbym także ich rzekomego konserwatyzmu obyczajowego, ponieważ o ile nie przepadają oni za promowanymi przez lewicę dewiacjami, to „klerykalizm” PiS-u może ich skutecznie odstręczyć od głosowania na tę partię.

Podobnie jest z tzw. retoryką godnościową na arenie międzynarodowej, bowiem ostatnio nie jest w tym względzie najlepiej, co widać gołym okiem.

Ormowcy zaś, o których głosy zabiega prezydent, widzieliby go raczej na trybunie „honorowej” na Placu Czerwonym, gdzie wspólnie z Putinem oddawałby cześć czerwonoarmistom, a to przecież z oczywistych względów jest niemożliwe.

Nie sądzę więc, aby ustawa degradacyjna mogła znacząco wpłynąć na notowania PiS-u w elektoracie socjalnym, ponieważ tak naprawdę miała ona jedynie wymiar symboliczny i dotyczyła stosunkowo niewielkiej liczby bandytów spod znaku sierpa i młota.

A poza tym bardziej dolegliwa dla utrwalaczy władzy „ludowej” była tzw. ustawa dezubekizacyjna, która obniżyła im świadczenia emerytalne i w pewnym sensie wykreowała grupę pseudo męczenników.

Dlatego weto Dudy nie poprawi mu notowań na lewicy, tak jak nie poprawiło wyników Jarosławowi Kaczyńskiemu w 2010 roku chwalenie podczas kampanii prezydenckiej Edwarda Gierka.

W tych okolicznościach można rzec, że wbrew naiwnym kalkulacjom strategów z obozu rządzącego, PiS raczej straci niż zyska wpływy na lewicy, co widać po rosnących notowaniach SLD, bowiem weto prezydenckie uwiarygodniło politycznie i niejako ożywiło truchło komunistyczne.

Wydawało się, że po zdekomunizowaniu Sejmu przez wyborców w 2015 roku, komuna się już nie podniesie, ale nikt się nie spodziewał, że Duda pójdzie śladem Wałęsy i zacznie wzmacniać „lewą nogę”.

Dlatego rację ma Antoni Macierewicz mówiąc, że decyzja prezydenta wzmocniła środowiska postkomunistyczne, ponieważ:

To będzie traktowane, jako gest w ich stronę i jest gestem w ich stronę. Wzmocni ich wpływy i doprowadzi do bardzo istotnych dylematów dla ludzi obozu patriotycznego.
Komuniści: będą uważali prezydenta za swojego obrońcę, będą uważali, że taką obronę uzyskali, bo tego się domagali działacze KOD-u.

Dlatego zapewne na wieść o decyzji prezydenta w siedzibie SLD wystrzeliły korki od szampana i zapanował wielki entuzjazm, o czym świadczy wypowiedź Leszka Millera, który powiedział:

Byłem przekonany, że prezydent podpisze tą ustawę. Tymczasem sprawił miłą, wielkanocną niespodziankę wetując tą karygodną ustawę.

Zadowolenia nie kryła również Monika Jaruzelska, która stwierdziła:

Jestem zadowolona, że pan prezydent, jako zwierzchnik sił zbrojnych pochylił się nad ustawą. Może ona mieć bardzo złe konsekwencje dla wojska, rozumianego jako całość, ciągłość – i tych wojskowych w okresie PRL-u, jak i dzisiejszych i przyszłych.

Miller rzucił też wyzwanie politykom z obozu władzy, mówiąc, że:

jak PiS był taki odważny, to przecież mógł podjąć próbę wprowadzenia takiej ustawy w czasie, kiedy gen. Jaruzelski żył, kiedy mógł się bronić.

Muszę przyznać, że w tej kwestii jest coś na rzeczy, bo gdy piszący te słowa, tak jak wielu innych antykomunistów, pikietował w rocznice stanu wojennego przed warszawską willą na ul. Ikara 5, to na próżno było tam szukać polityków z PiS-u.

Miller myli się jednak mówiąc, że partia rządząca wykazała się odwagą dopiero po śmierci renegata Jaruzelskiego, ponieważ utrącenie ustawy degradacyjnej jest raczej przejawem jej obrzydliwego tchórzostwa.

Być może na postawę prezydenta i jego politycznego zaplecza miały wpływ napomnienia Towarzyszki Panienki, która 7 marca 2018 roku ujawniła, że:

Na kanapie w moim rodzinnym domu zasiadali nie tylko politycy lewicy, ale również prawicy. Przychodzili się ojca też o różne rzeczy poradzić, czasami poprosić o wpływ na coś. Dzisiaj czasami widzę tych ludzi w telewizji, którzy krzyczą bardzo przeciwko ojcu.

Prezydent Duda uzasadniając swoją decyzję o zawetowaniu ustawy degradacyjnej zwrócił uwagę na parę kwestii, które jego zdaniem zmusiły go do takiego czynu.

Wątpliwości wzbudziły u niego zapisy przewidujące możliwość zdegradowania wszystkich członków WRON bez przyznania im prawa do odwołania się od takiej decyzji.

Wskazał również na brak osoby, która z urzędu reprezentowałaby zmarłych, mówiąc, że:

Nie ma takiej instytucji jak rzecznik osoby nieżyjącej, nie ma takiej instytucji, jak przewidziany obligatoryjnie obrońca osoby nieżyjącej.

Zwrócił także uwagę na to, że wskazane przez niego mankamenty mogą być pretekstem do zaskarżenia ustawy do Trybunału Konstytucyjnego lub trybunałów europejskich, bo w jego opinii jest to „naruszenie standardów demokratycznego państwa”.

Jednak najbardziej kuriozalnie zabrzmiały słowa prezydenta o tym, że:

umieszczanie Hermaszewskiego obok Kiszczaka, obok Jaruzelskiego, obok Tuczapskiego obniża rangę tej ustawy, niszczy element symboliczny, który jest tak ważny, i jest wątpliwe moralnie.

Nie będę się rozpisywał na temat „heroicznego” życia polskiego kosmonauty, ponieważ jego szczegółową charakterystykę przedstawił ostatnio Sławomir Cenckiewicz w artykule pt. Towarzysz Kosmonauta.

Chcę jedynie zwrócić uwagę na to, że Mirosław Hermaszewski był nie tylko pierwszym Polakiem w Kosmosie, ale był także tajnym współpracownikiem wojskowej bezpieki, gorliwym aktywistą partii komunistycznej i czynnym funkcjonariuszem aparatu represji, jakim był WRON.

Wiele wskazuje na to, że Hermaszewski wbrew temu, co głosi, będąc ulubieńcem Jaruzelskiego i pupilem towarzyszy radzieckich, wykazywał się konformizmem i bez skrępowania korzystał z przywilejów i udogodnień, jakie stwarzał mu status Bohatera Związku Radzieckiego.

Można się też zgodzić z Cenckiewiczem, który uznał, że:

Samo uczestnictwo w tak znaczącym organie władzy PRL, nawet jeśli było ono bierne i mimowolne, dopóki nie zostało publicznie oprotestowane i zakwestionowane, dopóty obwarowane jest domyślną i praktyczną zgodą oraz pozostaje na zawsze partycypacją w systemie zbrodni.

Słusznie też zauważył, że:

W 2018 roku informator »Długi« ponownie został obsadzony w roli kosmonauty-parawanu, za którym ludzie dawnego reżimu realizują swoje niepolskie interesy, sprzeciwiając się zapoczątkowanej w 2015 roku reformie Wojska Polskiego i wyrwaniu go z sideł »długiego ramienia Moskwy«.

Jeśli się bliżej przyjrzeć wypowiedziom polityków z PiS-u na temat ustawy degradacyjnej, to można wyłuskać ważne informacje, które wskazują też na nieco inną przyczynę jej utrącenia przez prezydenta, który ogłaszając nam hiobową wieść przemawiał do nas słowami Ryszarda Czarneckiego.

Ten prominentny i wpływowy polityk partii rządzącej publicznie deklarował, że w tej sprawie będzie „głośno milczał”, ale jednocześnie prowadził dość intensywny lobbing, próbując zapewne wpłynąć na ostateczny kształt ustawy.

Kierował się w tym względzie interesem osobistym, bowiem twierdził, że:

Stawianie mojego teścia, gen. Mirosława Hermaszewskiego na jednej płaszczyźnie z ludźmi odpowiedzialnymi za stan wojenny – Jaruzelskim i Kiszczakiem – uważam za bardzo dyskusyjne. […] Mogę powiedzieć, że jest człowiekiem przyzwoitym, świetnym ojcem, bardzo dobrym dziadkiem, co dla mnie jest dość istotne.

Komentując zaś weto prezydenta z satysfakcją stwierdził, że:

Podjął taką decyzję, jaką podjął. Miał do tego prawo. Cynicznie powiem, że muszę zachować lojalność wobec członka własnej rodziny, jak i lojalność wobec mojej rodziny politycznej.

Może więc byłoby lepiej, gdyby Czarnecki, z takimi koneksjami rodzinnymi, kontynuował swoją karierę w SLD, z którego listy wyborczej miał zamiar startować w 2014 roku do Parlamentu Europejskiego jego teść kosmonauta.

Jeśli zaś przyjąć, że o wyrzuceniu do kosza ustawy degradacyjnej zadecydowało także kumoterstwo, to mamy do czynienia z wielką podłością ze strony ludzi, którzy prywatę przedkładają ponad interes państwa, niszcząc tym samym podstawy jego funkcjonowania.

W przypadku pozostałych „argumentów” wysuniętych przez prezydenta Dudę, trzeba stwierdzić, że są one fałszywe.

Twórcy ustawy:

„o pozbawianiu stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943–1990 swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu”

– zamierzali bowiem zdegradować osobników zdeprawowanych moralnie, którzy:

„w imię totalitarnej ideologii komunistycznej kierowali armię przeciw własnemu narodowi, używali wojska do ograniczania lub pozbawiania jednostek podstawowych praw, dokonywali prześladowań ze względu na pochodzenie i przekonania religijne”.

Jest więc oczywistym, że chodziło o symboliczne ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, których trudno uznać za niewiniątka, a pomimo tego przewidziano dla nich tryb odwoławczy oraz dołożono starań, aby wnioski o ich degradację były poparte rzetelnymi badaniami archiwalnymi, które miały dostarczyć niezbitych dowodów ich winy.

Co więc tak bardzo zbulwersowało prezydenta?

Duda uczepił się przede wszystkim tego, że członkowie WRON mieli utracić stopień wojskowy „z mocy prawa”, bez możliwości odwołania.

No cóż, może to budzić pewne wątpliwości, ale zważywszy na ocenę prawną dokonaną przez legislatorów oraz dotychczasowe doświadczenia z przebiegu procesów sądowych, podczas których nieudolnie próbowano rozliczyć sprawców stanu wojennego lub winnych masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku, nie wspominając już o zbrodniarzach z okresu stalinowskiego, to takie postępowanie jest w pełni uzasadnione.

Sądy bowiem tak długo przewlekały procesy, a oskarżeni permanentnie zasłaniali się „złym” stanem zdrowia lub niepamięcią, aż spokojnie odeszli do komunistycznego „raju”.

Degradacja z mocy prawa jest zasadna także z tego względu, że Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z 16 marca 2011 roku uznał Dekret o stanie wojennym za niezgodny z Konstytucją RP, a więc za bezprawny.

Sąd Okręgowy w Warszawie również stworzył podstawy prawne do dochodzenia sprawiedliwości wobec zbrodniarzy z czasów PRL-u, ponieważ wyrokiem z 12 stycznia 2012 roku skazał Czesława Kiszczaka na karę 2 lat więzienia, warunkowo zawieszoną na 5 lat, uznając, że: działając w zorganizowanym związku przestępczym o charakterze zbrojnym dopuścił się on zbrodni komunistycznej.

Konsekwencją tych wyroków musi być więc uznanie wszystkich członków WRON za przestępców, którzy dokonali bezprawnego zamachu stanu i dopuścili się działań zbrodniczych lub swoim zaangażowaniem wspierali ten proceder przestępczy.

W takim przypadku nie może być wątpliwości, że zasłużyli na degradację, podobnie jak zasłużył Michał Rola-Żymierski, którego w okresie II Rzeczypospolitej, za przestępstwa korupcyjne, pozbawiono odznaczeń, zdegradowano i wydalono z zawodowej służby wojskowej.

Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby ta ustawa weszła w życie i przyczyniła się do przywrócenia porządku moralnego w Wojsku Polskim.

W przeciwnym razie nie doczekamy się rozliczenia z ponurą przeszłością PRL-u, zbrodniarze komunistyczni będą nadal figurować w naszej historii, jako postacie, o co najwyżej kontrowersyjnych życiorysach, a ewentualne próby dochodzenia sprawiedliwości w sądach utoną w gąszczu procedur biurokratycznych.

Tak samo bezzasadne są zastrzeżenia prezydenta w sprawie degradacji osób zmarłych i jego fałszywa troska o to, że może się nikt nie znaleźć, kto będzie chciał reprezentować nieżyjących „oficerów”.

Jest przecież logicznym, że jeśli można kogoś awansować pośmiertnie, co szczególnie ostatnio jest praktyką nagminną, to powinna być także możliwość degradowania po śmierci takich osobników, którzy swoim postępowaniem splamili honor munduru.

Twórcy ustawy przewidzieli też katalog osób i instytucji, które mogłyby w trakcie pośmiertnego postępowania degradacyjnego reprezentować osoby zmarłe, obejmujący szeroki krąg rodzinny i organizacje kombatanckie.

Nieobojętne na los swoich kamratów okazało się również SLD, które już 9 marca 2018 roku powołało Centrum Monitorowania Skutków Ustawy Degradacyjnej pod kierownictwem Moniki Jaruzelskiej i Janusza Zemke.

Centrum, zgodnie z deklaracją rzeczniczki SLD Anny Marii Żukowskiej:

będzie zbierało informacje dotyczące osób, których dotyczy tzw. ustawa degradacyjna, oferując pomoc prawną w procedurze odwołania.

Jaruzelska zaś skomentowała powstanie tej organizacji następującymi słowami:

Zaczęłam się angażować, dlatego że już klamka zapadła, mojemu ojcu już to nie pomoże i nie zaszkodzi. Centrum ma sprawdzać, jakie konsekwencje dla ludzi związanych z wojskiem przynosi ustawa. Chcę, by inne rodziny wojskowych widziały, że jestem z nimi, będę starała się pomóc, będziemy mogli udzielać pomocy prawnej.

W świetle tych faktów widać dokładnie, że argumentacja przedstawiona przez Dudę jest z gruntu fałszywa, ponieważ nie mógł on nie wiedzieć o inicjatywach podejmowanych przez postkomunistów, którzy ogłosili je publicznie na 3 tygodnie przed jego wetem.

Podobnie jest z sugerowaniem przez niego, że ustawa degradacyjna może być oprotestowana przez instytucje unijne, ponieważ pomimo jej uchwalenia przez parlament nie było słychać z ich strony głosów sprzeciwu, a wiceminister MSZ, Konrad Szymański, w opinii załączonej do uzasadnienia stwierdził, że:

Projekt ustawy nie jest objęty zakresem prawa Unii Europejskiej.

Nieprawdziwe są również zarzuty formułowane przez „etatowych” obrońców komuchów, jakoby zapisy ustawy degradacyjnej były nieprecyzyjne, w zakresie określenia czynów podlegających karze degradacji, ponieważ określa to jednoznacznie Art. 3, który stanowi, że:

Pozbawia się stopnia wojskowego osobę, która z racji ukończonego wieku lub stanu zdrowia nie podlega obowiązkowi służby wojskowej, lub żołnierza rezerwy, którzy w latach 1943–1990 swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu:
1) pełniąc funkcje służbowe lub zajmując stanowiska dowódcze kierowali działaniami mającymi na celu zwalczanie polskiego podziemia niepodległościowego w latach 1943–1956 albo uczestnicząc w tym okresie w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego dokonywali drastycznych czynów;
2) wydając rozkazy użycia broni palnej wobec ludności cywilnej;
3) będąc sędzią lub prokuratorem w organach Wojskowej Służby Sprawiedliwości lub w jednostkach podległych oskarżali albo wydawali wyroki w latach 1943–1956 wobec żołnierzy i osób cywilnych ze względu na działalność na rzecz niepodległości i suwerenności Polski;
4) będąc w stopniach wojskowych generałów, pełniąc funkcje służbowe inicjowali lub dopuszczali się prześladowań żołnierzy ze względu na wyznawaną religię lub pochodzenie.

Wielkim nadużyciem są także wypowiedzi insynuujące, że omawiana ustawa miała na celu załatwienie jakiś bieżących rozliczeń politycznych w wojsku, co w skandaliczny sposób zasugerowała Monika Jaruzelska, mówiąc, że:

Ustawa zmieni wojsko w ludzi całkowicie poddanych, sterroryzowanych tym, że mogą być zdegradowani, mogą być im odbierane mieszkania, emerytury, wynagrodzenie.

W świetle zapisów tej ustawy i wypowiedzi przedstawicieli MON, można uznać, że postępowaniu w sprawie degradacji miałoby podlegać zaledwie kilkaset osób i to wyłącznie takich, które nie pełnią już od dawna służby wojskowej.

Jest więc oczywistym, że miała ona charakter wyłącznie symboliczny oraz dotyczyła wyjątkowych kanalii i zwyrodnialców.

Dlatego, o ile można zrozumieć postępowanie Jaruzelskiej, która broni „dobrego imienia” swojego ojca, a przy okazji próbuje zrobić na tym karierę polityczną, to całkowicie niezrozumiałe jest zachowanie prezydenta Dudy, który swoim wetem nie tylko przekreślił wszystko, co zrobił w kwestii rozliczenia z przeszłością PRL-u, ale także wzmocnił pozycję postkomunistów.

Jeśli bowiem ustawę degradacyjną zakwestionował polityk wywodzący się z szeregów PiS-u, w dodatku tak wysoko postawiony, to co ma sobie pomyśleć przeciętny Polak, każdego dnia bombardowany kłamstwami, o tym, że krwiożerczy prawicowcy mszczą się na „bohaterach” wojennych?

Co on ma sobie pomyśleć, gdy obóz rządzący, podkreślający na każdym kroku przywiązanie do patriotyzmu, porzuca projekt, który z wielkim uporem forsował w parlamencie i głosił jego zalety?

No cóż, widać wyraźnie, że PiS na spółkę z Andrzejem Dudą zafundowali patriotom niemały kryzys moralny.

Może rzeczywiście nie chcieli robić przykrości zięciowi Hermaszewskiego, może był to ambicjonalny wybryk prezydenta, możliwe też, że starzy czekiści pociągnęli za właściwe sznurki, a może po prostu był to element rozgrywki obliczonej naiwnie na wzmocnienie wpływów w elektoracie lewicowym.

Jednak, bez względu na ich motywacje, weto Dudy należy uznać za zdradę ideałów patriotycznych i za zatrzymanie procesu rozliczenia z przeszłością komunistyczną.

W oczywisty sposób nie mogą nas przecież zadowalać nieszczere deklaracje prezydenta, który podobno prowadzi już jakieś konsultacje w sprawie ewentualnego zgłoszenia własnego projektu ustawy.

Tym bardziej, gdy do mediów docierają informacje na temat jego groteskowych pomysłów, takich jak zastąpienie degradacji poprzez dopisanie do stopnia wojskowego literek „LWP”, co rzekomo miałoby odróżnić renegatów od generałów Wojska Polskiego zasługujących na szacunek.

Nie wiem, czy tego typu koncepcje biorą się z głupoty lokatora Pałacu Namiestnikowskiego, czy być może są efektem poufnych konsultacji z Towarzyszką Panienką, ale z całą pewnością nie wystawiają mu dobrego świadectwa.

Prezydent Duda mógł się zachować przyzwoicie w sprawie ustawy degradacyjnej i skoro dręczyły go jakieś wątpliwości, to zamiast wetowania miał możliwość zgłaszania uwag na całym etapie jej procedowania, a ostatecznie można było przecież skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego.

Jednak nie poszedł tą drogą, bo być może nie miał czasu, aby się zapoznać z jej zapisami, wszak luksusowe życie na koszt podatników dostarcza tylu rozrywek, że doba może być za krótka…

Pracownicy jego kancelarii też nie znaleźli czasu, aby się zainteresować tą ważną ustawą, a przecież pracuje tam kilkaset osób, pobierających sowite wynagrodzenie i tłuste premie…

Nie jest to zresztą jedyny przykład wiarołomności Andrzeja Dudy, ponieważ w 2017 roku zakwestionował swoim wetem głębokość zmian w sądownictwie, utajnił też aneks do raportu z likwidacji WSI, a swoim uległym zachowaniem wobec środowisk żydowskich i ukraińskich, nielicującym z godnością pełnionego urzędu, przynosi nam tylko wstyd.

Dlatego można uznać, że sprzeniewierzył się polskiej racji stanu i powinien z mocy prawa stracić swój urząd.

Niestety, nie udało się zdegradować komunistycznych zbrodniarzy, ale za to możemy rozliczyć prezydenta Dudę w wyborach w 2020 roku, tak, jak pozbyliśmy się (p)rezydenta Komorowskiego i jego szoguna.

Jeśli nie chcemy być dłużej upokarzani przez politycznych hochsztaplerów i przebierańców, którzy udają kogoś, kim nie są w rzeczywistości, to powinniśmy się zastosować do rady Adama Wielomskiego, którego zdaniem:

polska antysystemowa prawica musi wyłonić jednego i tylko jednego, »ekumenicznego« kandydata,

który uzyska wystarczająco duże poparcie, aby zapoczątkować proces tworzenia na prawo od PiS-u nowej i szczerze polskiej formacji politycznej.

Nie oglądajmy się też na prezesa Kaczyńskiego, który najwidoczniej nie ma szczęśliwej ręki do namaszczania kandydatów, bowiem wymyślił już takich asów, jak Lech Wałęsa i Andrzej Duda, którzy szybko zaczęli wzmacniać lewą nogę i ostatecznie:

stanęli tam, gdzie kiedyś stało ZOMO.

Autor: Wojciech Podjacki

Zdegradować Prezydenta Wojciech Podjacki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *