Najczęściej popełniane błędy w walce z rakiem
Podjęta w latach siedemdziesiątych walka z rakiem, po prawie 40 latach wygląda na przegraną. Pomimo licznych kampanii prasowych o odkryciu nowego cudownego leku na raka, efekt jest katastrofalny. Wszelkie reklamowe hasła mają jeden cel: naciągnąć podatnika na większy przelew pieniędzy do koncernów. Coraz więcej ludzi choruje na raka, i coraz więcej umiera.
Ostatnio zmarł mój kolega, w 2 miesiące od wykrycia nowotworu trzustki. Koleżanka, po wycięciu 2 cm guzka piersi i otrzymaniu dwóch chemii, ma 13 przerzutów do mózgu. Przed chemią nie miała nic.
Średni czas życia po chemii i radioterapii wynosi tylko 3,5 roku. Bez chemii i radioterapii chorzy żyją ponad 13,5 roku.
Jedyne skuteczne leczenie to wycięcie zmiany.
Koło 1991 roku zaczęliśmy badania dotyczące powodów epidemii raka w województwie gdańskim. Nasze badania wykazały, że głównym czynnikiem były Gdańskie Zakłady Nawozów Fosforowych, działające przez ponad 10 lat bez decyzji.
W tym czasie śmiertelność na raka wzrosła z 11% w latach 1960, czyli przed rozpoczęciem działań przez te zakłady, do 50% w latach 90-tych. W chwili rozpoczęcia naszych badań, umierało na raka ok. 1500 osób, a zachorowało w okresie roku ponad 3000.
Po 10 latach umierało 5000, a zachorowało ponad 17500 osób. Przez ten okres władze państwowe ani samorządowe, nie zrobiły nic, aby tą epidemię zatrzymać.
Do największych błędów onkologów zaliczam:
Brak prowadzenia statystyk skuteczności stosowanych procedur.
Już w 1812 roku w Cesarstwie Pruskim wprowadzono obowiązek publikacji danych: kogo dany szpital leczył, jaką metodą i jaki był rezultat takiego leczenia.
Po 8 pokoleniach w Polsce, nadal ten podstawowy wymóg dobrej praktyki medycznej nie jest realizowany.
Komu to służy? Stare przysłowie mówi, że w mętnej wodzie łatwiej się ryby łowi, czyli wyprowadza pieniądze obywateli z przymusowych podatków.
Czyli mamy taką sytuację. Ktoś wprowadza jakieś procedury, traktując ludzi króliki doświadczalne. Wszyscy to samo i tak samo. W ten prostu sposób produkcja preparatów medycznych jest zmonopolizowana i przewidywalne zużycie.
Producenci nie mają strat. A że chorzy umierają? Przecież i tak kiedyś muszą umrzeć, a jak umierają w szpitalu onkologicznym, to prokuratura się nie interesuje.
Od 4000 lat medycyna zawsze była umową cywilno – prawną pomiędzy lekarzem, a chorym. Jak lekarz był dobry, to miał pacjentów. Jak był zły, to niestety, zmieniał zawód.
Obecnie chory nie ma żadnej możliwości wyboru. Leczy go procedura, a jak nie pasuje do procedury, to jego wina.
Studenta w dobrej Akademii Medycznej uczono, że człowiek jest indywidualnością! Ma inne choroby współistniejące, inne nawyki dietetyczne i to metodę leczenia trzeba dobrać do chorego, a nie odwrotnie.
Akademie Medyczne zmienione na Uniwersytety, zaczęły kształcić sprzedawców procedur, a nie ludzi umiejących zastosować odpowiednią metodę do danego chorego.
Bezmyślne wykonywanie badań obrazowych, czyli Tomografii Komputerowej, USG, czy rezonansu magnetycznego, lub PETU.
Praktyczna zdolność rozdzielcza tych aparatów to zmiana o wielkości ok. 5 milimetrowa. Mniejsze zmiany są zawsze dyskusyjne, czy to jest to, czy artefakt.
Jedno badanie tomografii to 5-letnia dopuszczalna dawka promieniowania jonizującego, czyli rentgenowskiego. Widziałem dokumentację chorych, którym robiono po 4-5 badań w okresie roku.
Chorzy tacy umierają, ale gdyby nawet nie zmarli, to i tak by mieli duże prawdopodobieństwo indukcji nowego raka.
Zmiany w chorobie nowotworowej nie następują tak szybko, aby trzeba było robić badanie co miesiąc, czy dwa. Badanie obrazowe jest niezbędne, jeżeli chcemy zmienić metodę leczenia, a nie dla ciekawości.
Częste wykonywanie TK jest tylko i wyłącznie sposobem wyprowadzania pieniędzy z systemu. Częstym błędem jest także niedokładność opisów.
Opisujący zwraca tylko uwagę na guza, a nie opisuje innych zmian występujących na zdjęciu i uwidocznionych w czasie badania.
Długi okres przesyłania chorego od jednego badania do drugiego, przy ewidentnym rozpoznaniu guza i możliwości jego wycięcia.
Spotykałem przypadki, że nowotwór rozpoznany w styczniu, jako kwalifikujący się do operacji, czekał na operację 5 -7 miesięcy, i już nie nadawał się do operacji.
Guz żołądka zdiagnozowany w styczniu, do operacji dotarł w sierpniu. Chory cały czas był przesyłany z jednego punktu diagnostycznego do drugiego. Nie chcę być złośliwy, ale to wygląda na rolowanie chorego, w celu udania się do szpitala prywatnego.
Dlaczego w sąsiednim kraju obowiązuje dyrektywa, że od czasu pierwszego rozpoznania do operacji, nie może upłynąć okres dłuższy jak 7 dni, czyli jednego tygodnia?
Chirurgów mamy doskonałych. Dlaczego chory musi czekać pół roku? Dlaczego tzw. limity operacji w szpitalach kończą się już po 6 – 9 miesiącach?
Operacja to jedyny pewny sposób wyleczenia!
Operacja jest tańsza ok. 10-krotnie od leczenia tzw. chemią. Czyżby procedury wprowadzające chemię jako uzupełnienie leczenia były stosowane tylko w celu wyprowadzania pieniędzy z ubezpieczalni?
Przecież już wyjaśniono, dlaczego po chemii następuje przyspieszenie wzrostu nowotworu, doprowadzające do zgonu. Jak widać, do Urzędników NFZ i Ministerstwa ta wiedza nie dotarła. A może o coś zupełnie innego tu chodzi?
Preparaty tzw. chemii trzeba sprzedać, o przepraszam, rozprowadzić. A dochód płynie do kieszeni prywatnego konsorcjum i jest pewnego rodzaju opodatkowaniem społeczeństwa bez zgody i wiedzy sejmu.
Innymi słowy, konsorcjum zależy na jak największej liczbie chorych i stałym podawaniu swoich preparatów, najlepiej poprzez centralny zakup.
W ten sposób można zmniejszyć liczbę dealerów i w efekcie obniżyć koszta uzyskania zysku. I o to chodzi.
Dotarcie do kilku urzędników i ich przekonanie jest prostsze i łatwiejsze, aniżeli przekonywanie setek lekarzy lub dyrektorów szpitali.
Zakres niewykonywanych badań.
Przykładowo: pomimo posiadanej wiedzy od wielu lat o zależności pomiędzy niedoborami witaminy D-3 a rakiem piersi, jajników, czy prostaty u mężczyzn, nie wykonuje się tych badań rutynowo.
Według amerykańskich badań, aż 80% guzków piersi u kobiet znika, po substytuowaniu witaminy D-3 do poziomu 70- 90 ng. W Polsce generalnie w procedurach nie ma tego badania.
Podobnie samo wykonywanie morfologii i obserwacja spadku płytek, czy zmiany w rozmazie, nie są wystarczające do oceny stanu chorego.
Powinny być wykonywane takie podstawowe i tanie badania, jak poziom żelaza, czy fibrynogenu, świadczące o uszkodzeniu wątroby. Wczesne wykrycie takich zmian umożliwia łatwe leczenie.
Wykonywanie badania PSA przy podejrzeniu nowotworu prostaty.
Od ponad 20 lat wiadomo, że to badanie jest bez sensu i nie jest miarodajne. Nie powinno się podejmować żadnych działań po otrzymaniu wyniku PSA.
Na świecie jest zaliczane do jednego z 10 najbardziej niemiarodajnych badań diagnostycznych.
W Polsce jest masowo wykonywane u mężczyzn po 40-tym roku życia. W ten sposób wyprowadza się z systemu miliony złotych.
Jedno badanie kosztuje ok 80. złotych, a zaleca się przeprowadzanie co pół roku, do roku.
Dbanie o właściwą florę bakteryjną.
Stopień niewiedzy onkologów w tej materii jest przerażający. Od 150 lat wiadomo, że to właściwa flora bakteryjna decyduje o naszym zdrowiu.
Dodatkowo od co najmniej 50 lat wiemy, że chemia zabija nie tylko komórki, ale i florę bakteryjną w przewodzie pokarmowym.
A onkolodzy nadal zalecają podawanie jogurtów i kefirków, kupowanych w supermarketach. Przecież nawet dzieci wiedzą, że w tych produktach znajdują się konserwanty, czyli środki bakterio-grzybobójcze!
Zajadając takie jogurty dodatkowo niszczymy florę bakteryjną i uszkadzamy wchłanianie pokarmów. Czyli, mówiąc wprost, takie „porady” onkologów przyspieszają, czy utrwalają chorobę.
Brak odpowiedniej ilości i jakości pokarmów, uniemożliwia choremu organizmowi zwalczanie choroby i odbudowę.
Jedynym, najtrudniejszym do oszukania produktem zapewniającym dostarczanie dobrych bakterii, jest kwaśne mleko od krowy. Niestety, ta pospolita wiedza nie jest znana onkologom.
Zamiast tego, wciskają produkty sprzedawane w kartonikach, plastikach. Zamiast leczyć dodatkowo trują chorych!
Wciskanie chorym, że musi pani/pan zrozumieć, że to już koniec i co najwyżej kilka miesięcy do zgonu, lub coś w podobnej formie. Wysyłanie ciężko chorych do hospicjów.
Chory powinien umierać we własnym domu, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, znajomych, a nie w bezdusznych 4 ścianach.
Wtłoczenie informacji, że musi za 3-5 miesięcy umrzeć, jest nieludzkie i powinno być karane. Taki człowiek siedzi sam w 4 ścianach i czeka na śmierć.
Każdy chory musi mieć nadzieję i ta nadzieja pozwala mu nie tylko przeżyć, ale spokojnie walczyć z chorobą.
A o tym, że nie jesteśmy nieśmiertelni wszyscy wiemy, i nie musi nam nikt tego przypominać, szczególnie w takiej sytuacji.
Pamiętam starszego kolegę docenta z nefrologii, który mając raka nerki – 50 lat temu – leżąc na oddziale, był cały czas przekonany, że to nie rak, tylko niedyspozycja nerkowa. Pozwalało mu to na zajmowanie się chorymi do końca.
Moim zdaniem, informowanie chorego o tym, że w obecnej sytuacji pozostało mu 2-3 miesiące życia jest nie tylko niewłaściwe, ale wyraźnie szkodliwe.
Takie działanie można porównać do eutanazji, zadanej z premedytacją, z powodu głupoty lekarza. Każdy wie, jakie znaczenie w leczeniu ma wola chorego.
Pamiętam chorego, którego operowałem jako młody chirurg, tzw. laparotomia zwiadowcza. Po otwarciu powłok brzusznych, cała jama brzuszna była wymurowana masami nowotworowymi. Zabieg polegał na otwarciu, pobraniu wycinków i zaszyciu brzucha.
Jakież było zdziwienie, kiedy po ok. roku przychodzi ktoś na dyżur z naręczem polnych kwiatów. Po tak długim okresie i zupełnej zmianie wyglądu chorego, nikt go nie rozpoznał. Chory pokazał wypis.
Nasze wypisy w owych czasach były znakowane, jeden dla chorego, drugi dla rodziny. Ten dla chorego ważny był, ponieważ miał numer choroby. Po sprawdzeniu okazało się, że ostatni wpis w historii choroby to: w stanie agonalnym zawieziony do domu.
Co powiedział chory? Po przywiezieniu do domu, był bardzo słaby przez całą jesień i zimę. Ale jak skowronki nad polami zaczęły latać to zaczęło mu zdrowie wracać. Na zwolnieniu był 9, czy 12 miesięcy.
Ale jak zwolnienie się skończyło, to wrócił do pracy. Był listonoszem wiejskim i codziennie objeżdżał obszar ok 50 -70 km. Przytył i dlatego nikt go rozpoznać nie mógł.
Przyszedł nam podziękować za dobre leczenie. A my przecież nic nie zrobiliśmy, tylko otworzyliśmy mu brzuch i zamknęliśmy.