sobota, 20 kwietnia, 2024
PolitykaRafał Brzeski

Robotyzacja dezinformacji – dr Rafał Brzeski

Niedawne gigantyczne rosyjskie manewry Zapad 2017 poprzedziła dezinformacyjna podgotowka, której nowym elementem była automatyzacja rozpowszechniania fałszywych wiadomości w mediach społecznościowych. Można było odnieść wrażenie, że rosyjscy trolle przepracowali się, albo Moskwie brakuje funduszy na finansowanie żywych trolli, i sięgnęła do powielających fałszywki robotów.

Czy ta innowacja była skuteczna? Trudno to jeszcze ocenić.

Jednak nie jest tajemnicą, że skoncentrowany w czasie kolportaż spreparowanych wiadomości, zwiększa siłę oddziaływania dezinformacji na odbiorców.

Zwłaszcza młodych, którzy w większym stopniu dają wiarę treściom umieszczanym w mediach ich pokolenia.

Odnotowana w letnich miesiącach robotyzacja dezinformacji obserwowana była przede wszystkim w państwach bałtyckich. To one są pod stałą informacyjną presją Moskwy.

Minister spraw zagranicznych Edgars Rinkëvičs powiedział, że przed manewrami Zapad 2017, w sieciowej przestrzeni Łotwy pojawiły się szczególnie liczne fałszywe informacje i tendencyjne komentarze dotyczące NATO.

Informatyczne roboty rozpowszechniły pięć razy więcej takich dezinformacji niż tradycyjne, żywe trolle.

W Estonii stosunek robotów do ludzi był jeszcze większy: 9 do 1.

W opinii Rinkëvičsa zachodni politycy – nie mówiąc już o odbiorcach – nie są przygotowani na zmasowany atak rosyjskich robotów dezinformacyjnych, gdyż z zalewem fałszywych informacji trudno walczyć.

Cóż z tego, że wiemy, skoro bardzo trudno jest uzyskać niepodważalne dowody – ubolewał szef łotewskiej dyplomacji, i zwracał uwagę na konieczność nowelizacji prawa międzynarodowego niedostosowanego do realiów sieciowej wojny informacyjnej.

Przepisy prawa oraz użytkownicy sieci, nie są też przygotowani do kolejnej innowacji rosyjskiej, czyli do „sobowtórów” imitujących internetowe strony znanych i uważanych za autorytatywne organizacji medialnych.

Podszywanie się pod wiarygodne źródło informacji i rozpowszechnianie fałszywek poprzez kanał informacyjny uważany za rzetelny, nie jest niczym nowym. Przykłady z XIX i XX wieku opiszę wkrótce.

Sieć daje dezinformatorom wiele nowych możliwości.

Przede wszystkim bezpośredni dostęp do odbiorców, bez konieczności korzystania z zaprzyjaźnionych organizacji medialnych. Wiarygodnym kanałem warto się podeprzeć.

Stąd zaczęły się pojawiać bardzo umiejętnie podrobione rosyjskie fałszywki imitujące publikowane w internecie artykuły renomowanych mediów.

Od początku bieżącego roku wykryto fabrykacje internetowych stron portali: telewizji Al-Dżazira, amerykańskiego miesięcznika The Atlantic, izraelskiego dziennika Haaretz, a ostatnio belgijskiego dziennika Le Soir i brytyjskiego The Guardian.

Świetnie odtworzone graficznie rosyjskie podróbki, utrzymywane są w sieci w domenach łudząco podobnych do oryginalnych.

Przykładowo: w sobowtórze domeny brytyjskiego dziennika: guardian.co.uk, literę”i” zastąpiono turecką literą „ı” tworząc replikę, trudną do rozpoznania na pierwszy rzut oka.

Treściowo imitacje utrzymane są w wiarygodnym stylu i ich argumentacja bądź narracja, może trafić do mniej zorientowanych i wyrobionych odbiorców.

Oni też są głównym adresatem rosyjskich dezinformatorów.

Fałszywa strona telewizji Al-Dżazira informowała, że saudyjscy dyplomaci przekupują rosyjskich dziennikarzy, aby nie pisali negatywnie o ich kraju i saudyjskiej monarchii.

Podróbka artykułu z dziennika Haaretz zawierała wiadomości o wielomilionowych inwestycjach w Izraelu prowadzonych przez rodzinę prezydenta Azerbejdżanu.

Przed wyborami prezydenckimi we Francji, rzekoma publikacja Le Soir demaskowała tajny fundusz wyborczy Emmanuela Macrona, którego kampania miała być finansowana przez saudyjski dwór.

Natomiast zawieszona w sieci – w sierpniu – imitacja strony Guardiana zawierała wypowiedź sir Johna Scarletta, byłego szefa brytyjskiego wywiadu zagranicznego MI6, który rzekomo wyznał, iż Rewolucja róż 2003 roku w Gruzji, została zorganizowana przez służby wywiadowcze Wielkiej Brytanii i USA, celem zdestabilizowania Rosji.

Kierowane do rosyjskiej i międzynarodowej społeczności sobowtóry demaskowane są wprawdzie szybko, i po kilku lub kilkunastu godzinach usuwane są z sieci, ale ściągane na różne komputery zaczynają żyć własnym zyciem. Zwłaszcza, że są umiejętnie reanimowane przez media rosyjskie lub pro-rosyjskie.

Przykładowo: po usunięciu fałszywej strony Guardiana wyznanie byłego szefa MI6, powtórzyła sprzyjająca Kremlowi Ren TV.

Sfabrykowane w Moskwie „rewelacje” belgijskiego dziennika Le Soir, są odgrzewane również w polskiej sieci.

Można je znaleźć nadal na stronach Kurnika Politycznego pod tytułem Macron jest na liście płac królestwa wahabickiego, w komentarzach pod materiałem w fakty.interia.pl, czy na portalu alexjones.pl. Ponad pół roku po zdemaskowaniu!

Można się spodziewać, że pełne sensacyjnych rewelacji imitacje stron znanych organizacji medialnych będą się powtarzać coraz częściej! Sfabrykowanie strony pod łudząco podobną domeną jest dużo łatwiejsze (i tańsze) niż zhakowanie oryginalnej witryny.

Dla dezinformatora profit jest przy tym podwójny.

Po pierwsze – rozpowszechnienie spreparowanych treści. Po drugie – poderwanie wiarygodności znanego, rzetelnego medium.

Spadek wiarygodności organizacji medialnych uważanych powszechnie za rzetelne, powoduje wzrost zainteresowania portalami, blogami i stronami bocznego nurtu.

W takich mediach łatwiej jest uplasować zgrabną fałszywkę.

Równolegle poważnym redakcjom nie jest łatwo usunąć imitacje swoich stron z sieci.

Trudno im także przekonać Google’a i media społecznościowe, do usunięcia linków prowadzących do sobowtórów. Zwłaszcza, że brak odpowiednich i skutecznych środków prawnych.

Użytkownikom internetu pozostaje więc zdrowy rozsądek, posiadana wiedza i nos ułatwiający rozpoznanie co prawdziwe, a co śmierdzi fałszem.

 

Dr Rafał Brzeski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *